Często używamy słowa „Kościół”.
Mamy wtedy na myśli albo samą instytucję, albo konkretne stanowisko, pogląd czy naukę. Czasami pod tym słowem kryje się centrum dowodzenia, Papież, Episkopat Polski czy administracja watykańska. Prawda jest jednak taka, że ten wielowymiarowy podmiot nie działa w życiu publicznym w Polsce całkiem bezpośrednio. Owszem, głosi swoje nauki, czasami bardzo dobitnie, ale dlaczego miałby tego nie robić?
Do tego przecież został powołany. Jednak to nie sam Kościół przeprowadził zakaz aborcji w Polsce w roku 1993. Zrobili to demokratycznie wybrani posłowie podczas głosowania w Sejmie. Skoro nie odbyło się referendum ani nie powstał żaden masowy bunt społeczny, można uznać, że taka jest wola społeczeństwa.
Zwłaszcza że ustawa w obecnym kształcie jest określana jako kompromis. Początkowo proponowano, aby zakaz przerywania ciąży był całkowity, obejmował również osoby chore, zgwałcone, noszące uszkodzone ciąże. Posłowie narodowcy-prawicowcy (w tym również posłanki!) domagali się ciężkich kar więzienia dla kobiet. Było to wszystko bardzo gwałtowne i burzliwe. Ludzie o poglądach pro- -choice chcieli o tym jak najszybciej zapomnieć. Oczywiście, kar więzienia i przymusu rodzenia kosztem własnego życia na pewno
nie udałoby się przeforsować. Była to taktyka często stosowana w negocjacjach i politycznych intrygach. Ktoś wstaje i mówi, że in vitro to holocaust i że należy tego całkowicie zakazać. Ci, którzy chcieliby refundacji zapłodnienia in vitro przez państwo, będą zadowoleni, jeśli znów stanie na niczym, gdyż nie będzie ani zakazu, ani refundacji. Przy okazji pan albo pani od całkowitego zakazu wystąpią w wieczornych wiadomościach, podnosząc wskaźniki własnej rozpoznawalności, a mówiąc językiem młodzieży, lansując się, ile wlezie. Podobnie było z aborcją. Ci, którzy chcieli, aby przerywanie ciąży z przyczyn społecznych pozostało legalne, w końcu mieli się cieszyć z tego, że kobiety nie będą jednak wsadzane do więzień. Tak powstał słynny aborcyjny kompromis.
Nie wszyscy posłowie byli za delegalizacją aborcji. Na
przykład nieżyjące już dziś parlamentarzystki, takie jak profesor Zofia Kuratowska czy Izabela Jaruga-Nowacka, zmarła tragicznie w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem, tłumaczyły z mównicy sejmowej, dlaczego wszystko to jest bez sensu. Dlaczego prawne zakazy chybiają celu. Mogą jedynie zadowolić hipokrytów. Mszczą się na kobietach niemających pieniędzy. Na próżno jednak. Do dziś scena polityczna działa w ten sposób, że posłom kompletnie nie opłaca się angażować w walkę o prawa kobiet, zwłaszcza
w kwestię tak zapalną jak przerywanie ciąży.
Lewica długo trwała w poczuciu winy po PRL-u i wobec Episkopatu była potulna jak baranek. Prawica szła przed siebie, nie czując żadnych ograniczeń.
Świadomość własnych praw i interesów powoli jednak rośnie wśród kobiet w Polsce. Można się więc prędzej czy później spodziewać zmiany. Ale nasuwa się zasadnicze pytanie: Kiedy to nastąpi?